Co z nami będzie. Nie wiem czy jest obecnie kraj w Europie, który nie ucierpiał na wskutek epidemii koronawirusa. Straty w gospodarce, turystyce i nade wszystko w ludzkich życiach. W tej chwili martwimy się o siebie, o bliskich, o pracę, o swoje biznesy, o służbę zdrowia tak heroicznie walczącą z COVID-19. Gdzieś tam między tym wszystkim myślę jednak o Włoszech. Moje ukochane Włochy, bo inaczej nie mogę napisać o kraju, który od zawsze fascynuje, zachwyca, daje piękno, daje radość. To ich kuchnia, architektura i urok absolutnie każdego miasta, miasteczka w którym miałam okazję do tej pory być. To ludzie, ich energia, sposób bycia, ich dolce vita. Co się teraz dzieje z tymi ludźmi. Statystyki mnie przytłaczają. Na dzień dzisiejszy już ponad 35 000 przypadków zakażenia, już prawie 3 500 ofiar śmiertelnych. Lombardia nie wyrabia z chowaniem ludzi, a ci , którzy stracili rodzinę nie mogą jej nawet pożegnać. Mówią, żeby nie dawać się negatywnym bodźcom, nie czytać, nie słuchać, nie przesiąkać tymi obrazami, nie uruchamiać w naszym organizmie działania kortyzolu, bo stres i lęk pogorszą nasz stan i duchowy i fizyczny w tym układ odpornościowy. Ale trudno tych cyfr nie widzieć. Słupki ciągle rosną i nie chcą zmaleć. Włochy prześcignęły Chiny tak przecież kolosalne w swej powierzchni i liczebności. Kiedyś będzie spokojnie i bezpiecznie. Zapomnimy. Jaki jednak będzie ten świat po odejściu wirusa. Czy z większą pokorą i wdzięcznością do życia, do tych codzienności teraz niedostępnych, do podróży. Włochy już nigdy nie będą takie same. Siedźmy w domu, nie myślmy sobie, że odwiedzimy tylko przyjaciółkę, która jest zdrowa. Ona też kogoś odwiedziła kto był zdrowy a ten zaraził się nieświadomie jeszcze przez zamknięciem wszystkim pubów, restauracji, kin, centr handlowych. Włosi niestety pierwsi dostali poważną nauczkę, pozostali wzorem dla innych krajów co robić nie należy i czego lekceważyć nie można. Wyciągnijmy z tego. Choć i aż tyle.
Nie myślałam nigdy, że będę wyciągać te zdjęcia. Że będzie jakakolwiek okazja do publikowania starych zeskanowanych fotografii, odnalezionych w czeluściach dysku. Pochodzą z czasów kiedy nie było facebooka i instagrama gdzie można podzielić się w 5minut miejscem w jakim się znajdujemy i przynajmniej 5cioma zdjęciami z tego samego miejsca. To była moja pierwsza wizyta we Włoszech. Nie była to żadna turystyczna wycieczka, ale miałam okazję towarzyszyć innej osobie w pracy. Szybki wyjazd, jeszcze szybszy powrót, bez szans na zwiedzanie czy bujanie się po okolicy, zresztą wtedy jeszcze nie doceniałam kawy wypitej na mieście czy włoskiej kuchni. Do tego radziecki Zenit na szyi, klisza na zdjęcia.. 24 albo 36 klatki. Kilkanaście poniższych kadrów zachowanych, które na szczęście nie zostały zmarnowane tylko na wątpliwej jakości pamiątki w postaci zdjęcia swojego ryjka czy pozie w przyciasnych portkach. Dziś przypominam sobie Włochy jakie zobaczyłam na żywo po raz pierwszy w 2005 roku. Skały wapienne, które swoim strukturą zachwycały o wschodzie słońca. Lipcowy spacer jaki sobie poczyniłam wzdłuż drogi między wytwórnią kamienia wapiennego a centrum wioski Volargne. Gwizdy kierowców mijających mnie po drodze (włoska kultura no tak..) i poczciwą staruszkę spotkaną pierwszy i ostatni raz w życiu uśmiechającą się do mnie i mówiącą o poranku zapewne dzień dobry. I tego byka ze zdjęcia, który w pewnym momencie niecnie się wobec krowy zachował:) A może to krowa w kadrze. Tego już nie pamiętam:) To w skale nadal istnieje, z ciekawości prześledziłam sobie trasę ulicą Via Statale. Nie można się przy tym zatrzymać samochodem, ale można zaparkować na dużym parkingu restauracji La Chiusa i jakieś 5minut dojść wzdłuż drogi piechotą.
A po szczypcie Wenecji Euganejskiej los zaserwował mi jeszcze chwilę w regionie Emilia-Romania, konkretnie w Fiorenzuoli. Tutaj najbardziej moją radość wzbudziła obecność.. sklepu Terranova. Kto kupował tanie ciuszki w Terranovie w Katowicach ten wie jakie to były wypieki dorwać (wtedy tak się wydawało) fajne ciuchy, zwłaszcza Rinascimiento dostarczało rumieńców hmm atmosferę i klimat porównałabym do dzisiejszych Primarków czyli nawet jak wejdziesz z niczym w portfelu to i tak wyjdziesz z siatą ubrań:) Osobiście bardzo lubię i absolutnie nic nie mam do Primarków, żeby nie było! Ale w Terranovie to raczej bym już nic sobie nie znalazła:) Upublicznianie mojej pamiątkowej fotki na tle włoskiej Terranovy pominę i wstydu oszczędzę. Z Fiorenzuolą wspominam jeszcze jedną zabawną sytuację. Wiele lat później podczas jednego ze zgrupowania miss w którym miałam okazję brać udział poznałam projektanta mody Marco Cammi. Ubierał wówczas kandydatki w swoje sukienki, które mnie były już dobrze znane, bo traf chciał, że podczas jednej z komercyjnych sesji modowych akurat jego projekty zostały wykorzystane. Ale nie informacją o tym, że znam jego sukienki go zaskoczyłam a wspomnieniem o Fiorenzuoli właśnie, bo okazało się, że stamtąd pochodzi. Świat jest mały.