Zawsze kiedy mam ochotę porobić zdjęcia z cyklu street fashion to zdaję sobie sprawę, że połowa roboty to.. tło. I wszystko tu fajnie zagra: kawiarnia w tle, witryny butików, światła skrzyżowań, galerie, arkady, rynek. Wspaniale się wybrać na fotograficzny spacer w miastach typu Kraków, Warszawa, Wrocław czy Gdańsk, nawet mniejszy Cieszyn, Bielsko-Biała czy Wieliczka są dla mnie magicznymi miejscami z tysiącem fotogenicznych zakamarków, schodków i kamienic. Problem pojawia się, kiedy te zdjęcia chcę robić u siebie w Zabrzu. I może mnie tu pogonić jakiś fascynat tego miasta, ale ja zawsze cierpię katusze, żeby znaleźć coś sensownego na tło, bo przecież ani rynku, ani uroczych uliczek, kamienic czy kawiarni. Wszędobylskie banki, pożyczki, apteki , budynki „do wynajęcia” i kebaby skutecznie psują mi zawsze ochotę na jakiekolwiek zdjęcia. Ale wyzwanie zostało podjęte i wynalazłam miejsca, które po części były zaplanowane z góry – okolice kina Roma oraz Pl. Warszawskiego, a niektóre wpadły spontanicznie i przyznam zrobiły robotę. Czerwone drzwi wspaniale skomponowały się z oliwkowym outfitem, a budynek kancelarii adwokackiej przy ul. Klimasa skojarzył się na moment z Londynem, choć reakcja jednego z obserwatorów na instagramie „to Nowy Jork ?” była może ciekawsza:)
Ale wracając do tytułowego tematu rolę główną odegrała tu wełniana oliwkowa marynarka Chiaramente do której w pierwszym zestawie dopasowałam oliwkową ciepłą spódnicę (zdobyczne po mamie) zamszową beżową torebkę Taboo i brązowo- czerwone buty na grubym obcasie. Zwłaszcza przy czerwonych drzwiach nieocenionym akcentem okazała się czerwień obcasa. W drugim, bardziej na luzie zestawie dobrałam do marynarki ciepłą rozkloszowaną spódnicę – tym razem zdobycz z Medicine oraz czarne sznurowane z tyłu botki z CCC. Torebka to moja zdobycz z lumpeksu, ale tak odległa w czasie, że straciłam już rachubę ile jest ze mną:)
