Czy ktoś kiedyś wpadł na pomysł by w prezencie kupić.. czerwony termos:) Ja tak:) Ale od początku. Był luty 2013, zbliżały się Walentynki i postanowiłam, że zabiorę męża (wtedy jeszcze chłopaka) do Włoch. Miał to być jego pierwszy pobyt w tym kraju, ale też lot. Ja, wielbiciel okazji upolowałam takowy za dosłownie 80zł tam i z powrotem do położonego 50km od Mediolanu Bergamo. Ponieważ przylot był późnym wieczorem, postanowiliśmy zatrzymać się na 2 noclegi właśnie tutaj. Wybór padł na hotel Agnello dOro znajdujący się w Citta Alta. Na Stare Miasto najszybciej można dostać się kolejką Funicolare, która kursuje między 7 a 1 w nocy. Po wjeździe na górę, po przekroczeniu bramy od razu czujemy jakbyśmy cofnęli się na karcie historii. Brukowane uliczki, stara architektura i ten włoski klimat, który po prostu uwielbiam. I choć ta część miasta jest niewielka i można ją zwiedzić całą w kilka godzin, to zawsze podczas odwiedzin Bergamo wracałam na Stare Miasto, nigdy nie traciłam czasu na nocowanie i chodzenie w nowszej, dolnej części. Owszem ceny noclegów są sporo niższe, ale budzenie się w Citta Alta miało klimat, któremu nie mogłam się oprzeć. Choć z tym naszym budzeniem bywało różnie. Nie zapomnę pierwszej nocy, gdy o 7rano w całej okolicy dudnił dzwon Kościoła. I tak sobie dudnił, co pół godziny, centralnie naprzeciw naszych okien:) Budzik był tu ostatnią potrzebną rzeczą. Zaspanie na śniadanie nikomu nie groziło. A pamiętam jak bardzo było to wyczekane śniadanie. Po przylocie do Włoch nie zdążyliśmy zakupić sobie niczego do jedzenia, nawet chipsów czy herbatników przemyconych z Polski torba podręczna nie widziała. Na Starym Mieście też nie było czasu szukać po nocy sklepu, więc z burczeniem brzucha i szklanką whiskey próbowałam utulić się do snu. Teraz już wiem, że wystarczyło wyjść na główną ulicę Via Gombito i w piwiarni La Birreria di Citta Alta uświadczyłabym jednej z najpyszniejszych czekolad w życiu. A i jakieś przekąski by się znalazły. No dobra, jak do tego wszystkiego ma się termos. Ponieważ wypad miał obejmować 2noclegi, a trzeci dzień pobytu miał trwać aż do wieczornego wylotu, wiedziałam, że spędzimy dużo czasu w terenie. I różnie może być z pogodą podczas zwiedzania. Więc żeby przemarznięcie nie popsuło romantycznych spacerów dokładnie 14lutego to wymyśliłam sobie ciepłą herbatę, którą będzie zawierać ów termos, wręczony spontanicznie jako symboliczny prezent. Nie przewidziałam tylko jednego. Że kogoś ten podarek zainteresuje na kontroli lotniskowej. Różne rzeczy się przewoziło, różne wzbudzały mniejsze, większe zainteresowanie, ale nie wpadłabym na pomysł, że każą mi wyciągać termos. Chyba nie muszę dodawać, jakie zdziwienie wywołało to na twarzy chłopaka stojącego tuż za mną. Niespodzianki nie było i… ciepłej herbatki także, ot kolejny zbędny gadżet w podróży, który po prostu poleciał sobie na darmowym bilecie, a w kolejnych latach miał przepaść na wieczność. No prawie, bo ostatnio się znalazł i dzierży dumnie swoje miejsce w kuchni wśród innych termosów:)