W czasach kiedy gastronomia istnieje tylko na wynos (jak długo jeszcze) z rozrzewnieniem wspominam sobie te spontaniczne wypady do knajpek. I skoro już weszłam w dyskowe zasoby kilkudniowego pobytu w stolicy,oczywiście uwiecznionego fotograficznie w mniejszej, większej ilości to dziś rzutem na taśmę zdjęcia z Korea Town Rest. Jeszcze z czasów, kiedy znajdowali się na ul. Olesińskiej, bo w tym roku nastąpiła zmiana lokalizacji i obecnie lokal mieści się na Puławskiej.
Lubicie kuchnię koreańską? Ja wcześniej nie miałam zbytnio okazji do jej posmakowania na Śląsku, ale.. znajomy męża jako, że pracował przez pewien czas właśnie w Korei to zapałał do niej miłością wraz ze swoją partnerką. I kiedy spotkania towarzyskie odbywały się częściej aniżeli teraz, mogliśmy dzięki temu posmakować trochę charakterystycznych dla Korei przysmaków. Jednym z nich było kimchi czyli sfermentowana (kiszona jak kto woli) kapusta. Jest to najpopularniejsze danie w Korei i uwierzcie potrafią tę kapustę kisić na tryliardy sposobów. Jedliśmy wersje od łagodniejszych po palące na śmierdzących niczym stara skarpeta kończąc:) Kiedy więc pojawiła się okazja popróbować innych koreańskich smaków na Starym Mokotowie nie zastanawiałam się ani chwili. Tym bardziej, że za oknem siorbał deszcz i mimo lipca temperatura nie należała do przyjemnych. A z racji, że usiadłam na zewnątrz knajpki stwierdziłam, że talerz czegoś gorącego i ostrego będzie jak znalazł. Na pierwszy ogień poszła zupa yukgaejang wersja ostra. Jadłam ją chyba godzinę wydając dziwne sapania:) Z wołowiną, batatowym makaronem, paprocią gosari i shitake. I jeśli planowałam tego wieczoru napić się jakiejś koreańskiej herbatki to ta zupa zrewidowała moje plany w pierwszych sekundach. Domówiłam zimne delikatne piwo Hite i jak to ujął mój mąż, tak szybko pijącej piwo to mnie jeszcze nigdy nie widział, a dajcie wiarę, że zazwyczaj obserwuje wersję tempa żołwiego:) Piwo piwem, ale w opanowaniu wspomnianej pomogły przekąski w postaci kimchi (a jakże mogłoby zabraknąć) , pierożków, marynowanego ananasa, ryżu, smażonego kurczaka oraz.. tykwy (to takie dyniowate warzywo). Co jest absolutnie przefajnym pomysłem to możliwość zamawiania przy 2osobach tzw. Bapsang. Jest to nic innego jak zestaw składający się właśnie z wielu koreańskich przekąsek, dostępny zawsze w stałej cenie (wtedy bodajże 49zł od osoby) w różnych wariantach także wege. Dla kogoś kto nie zna tych smaków, boi się czy mu podpasują jest to fajna opcja na uszczknięcie sobie kilku dań. Oj gdybyście jeszcze byli gdzieś na Śląsku.
One comment on “A może kuchnia koreańska?”