Maski do twarzy to obecnie kosmetyczny niezbędnik chyba każdej kobiety i taka cicha nadzieja, że dzięki jej nałożeniu nasza twarz w błyskawicznym tempie się ożywi, dotleni, wygładzi czy co to tam jeszcze zapewnia producent:) I o ile w kremach na próżno szukać błyskawicznego efektu wow, o tyle po zdjęciu masek czy to materiałowych czy w formie kremu można odczuć przyjemne nawilżenie lub zregenerowanie naskórka. Największy prym wiodą obecnie maski koreańskie i znajdziemy je zarówno w najdroższych perfumeriach, drogeriach jak i osiedlowych dyskontach. Hitem ubiegłego roku stały się jednak tzw. maski bąbelkowe. Musujące kosmetyki z pęcherzykami tlenu jeśli nie dały żadnego obiecanego na opakowaniu efektu to trzeba przyznać – doskonale poprawiają humor i przyczyniają się do zabawnych efektów uwiecznianych na zdjęciach. I ja uległam tej zabawie i sfotografowałam moją twarz pokrytą pianą. Należy jednak pamiętać, aby nie przesadzić z tym niepozornym kosmetykiem i nie nałożyć sobie więcej niż to koniecznie. Początek może wydawać się nieco nudny, ot zwykła maź naniesiona na zwilżoną skórę, ale po chwili przekonywujemy się jak w błyskawicznym tempie to coś rozrasta się nam na twarzy. Moje pierwsze zetknięcie z bąbelkami nastąpiło za sprawą niedrogich masek AA. Wzięłam hurtem wszystkie trzy dostępne:
- zielona odświeżająca z dodatkiem aloesu i zielonej herbaty dla skóry suchej
- żółta oczyszczająca z aktywnym węglem dla skóry wrażliwej
- biała ujędrniająca z kolagenem i olejkiem arganowym dla skóry dojrzałej
Z racji, iż moja cera jest i sucha i dojrzała i jednocześnie wrażliwa to każda dedykowana tejże skórze maseczka znalazła swoje zastosowanie. Jeśli zależy Wam na usunięciu nadmiaru sebum to zdecydowanie żółta będzie tutaj najlepszym wyborem, gdyż jak wiadomo węgiel aktywny jest znany ze swoich zdolności do absorbowania wszelkich zanieczyszczeń.
Ja od razu polubiłam się z zieloną działającą jak kojący kompres. Nawilżenie i złagodzenie podrażnień są efektem aloesu stymulującego naturalne procesy regeneracji. Dzięki wyciągowi z zielonej herbaty mamy efekt toniku i takiej natychmiastowej świeżości. Producent zapewnia także o zawartości kwasu hialuronowego odpowiedzialnego za utrzymanie optymalnego poziomu wilgoci w naskórku oraz cukrowego koktajlu z owoców drzewa caesalpinia spinosa wspomagającego działanie nawilżające i ograniczajace transepidermalną utratę wody.
Żółta dostarczyła najwięcej radochy, ale też mycia. Jeśli się spieszycie albo nienawidzicie brudzenia umywalki czy też białych ciuchów omijajcie tę maskę z daleka. Szara piana zamieni się w brudną maź wymagającą trochę więcej czasu na domycie jak to przy kosmetykach z węglem.
Natomiast biała najmniej przypadła mi do gustu i po nią już nie sięgnę. Najbardziej „buzowała” na buźce wręcz piekła w okolicach oczu, piany za wiele nie wytworzyła a po próbie zmywania jakby ocknęła się z letargu i wtedy zaczęła pienić ze zdwojoną siłą. Suchej skóry pomimo olejku nie nawilżyła i po zmyciu maski ratowałam się tradycyjnym olejkiem.