Noclegi - Podróże małe i duże - Polska

Farma LaMa w Tyliczu

Ten wyjazd nie zapowiadał się udanie. Ten powrót nie był łatwy. Ale mimo bólu i przeciwności losu chciałam, by choć częściowo pobyt tutaj był przeze mnie miło wspominany. I jest. Ale pokolei. Czwartek wieczór, robienie obiadokolacji, setny raz frytki z batatów, bo smacznie, bo zdrowo.. rach ciach nacisk nożem po twardym grzbiecie bulwy ziemniaka i masz 1:0 dla niego. Że się nie przepołowił od razu to jedno, ale, że coś trzasnęło mi w łokciu to drugie. Ok nie panikuję, ręce nic się nie dzieje, była 2dni wcześniej ćwiczona na siłce (czy oby pięciokilogramowe obciążniki na zajęciach sixpack to dobry pomysł teraz nurtuje mnie to pytanie) a frytki pokroi mąż. Piątek dzień wyjazdu. Jakoś tak dziwnie, niespokojnie, niewygodnie i bez możności zginania ręki. Tylko bez paniki. Nie będę biegać w czasach covidu po zamkniętych przychodniach, a przez telefon raczej nikt mi ręki nie zbada. Jedziemy, jakoś będzie. No i nie ukrywam, że teściowie już zaangażowani w wyjazd to nie chcę dłubać w tym misternym planie aż nadto. Przybywamy późnym wieczorem do Farmy LaMa w Tyliczu. Mamy tu dla siebie apartament, gdzie raczę się jeszcze herbatką i próbuję wziąć prysznic co jakiś czas wydając z siebie krzyk, kiedy zapomnę, że zgiąć prawej ręki to ja jednak nie jestem w stanie. Noc ciężka, no bo jak spać z bolącą ręką, która opada sztywnieje i nie chce współpracować. W sobotę rano zostaję już zdatna na sytuację ubierania przez męża i na naukę jedzenia lewą ręką. Śniadanie jakie na nas tu czeka przechodzi moje oczekiwanie, solidnie zastawiony stół dla 6osób, ale nas jest tylko dwójka, tak więc wiadomo, że solidne porcje nie do przejedzenia. Jajecznica, kiełbaski doniesione gdyby wędlin, serów, sałatki było za mało:) I kawa pośniadaniowa na którą się decyduję. Takiej nie dostałam nigdy, nigdzie. Prawdziwy cupofcoffee.  Prawdziwy big kubek. Nie mamy jednak czasu się rozwodzić ani nad kubkiem ani nad piękną pogodą, tylko trzeba szykować się do wyjazdu na cały dzień zwiedzania. Skądinąd nie dało rady nacieszyć się słońcem na tarasiku, ale choć zdążyłam zapozować tu z wyciągniętą lewą, bo przecież nie prawą ręką:) Taras jest połączony z kącikiem telewizyjnym (uwaga uzależnieni od telewizji – tylko tutaj macie odbiornik) oraz miejscem kolekcji vhsów i gier komputerowych wszelakich. Zimą napalicie tu w kominku i poczytacie sobie coś z rodzinnej biblioteczki. A wieczorem prawdziwa bania u cygana..tzn bania z ciepłą wodą plus sauna. Udało się nam skorzystać późną wieczorową porą, ale próba nadgrzania łokcia nic mi nie dała, bo kolejny już ostatni dzień okazał się być eskalacją bólu. Na pełnej sztywnej, że tak to ujmę próbowałam się zdobyć na resztki uśmiechu i jakiekolwiek zdjęcia wśród zwierząt (mini zoo to chyba największa atrakcja tego miejsca) a potem walczyłam już w krynickim szpitalu, gdzie jak się okazało moje skręcenie stawu łokciowego ( what!?) zafundowało mi pierwszy gips mojego życia. Historia z lekka tragiczna, dlatego siedzi we mnie nadzieja, że wrócimy tu jeszcze w pełnym zdrowiu i zdjęcia będą robione bez bólu. Może będą też alpaki wtedy, bo teraz żadnej nie natrafiliśmy..nazwa LaMa to zlepek liter nazwisk właścicieli gwoli uściślenia na wypadek gdyby przybyli tu maniacy lam:) Tymczasem dzielę się tym, co udało się uwiecznić podczas pierwszego wrześniowego weekendu i mojego pierwszego pobytu w Tyliczu.

 

One comment on “Farma LaMa w Tyliczu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *