Kiedy przeczytałam w prasie o fotograficznym konkursie „Człowiek w przestrzeni Wodzisławia Śląskiego” pomyślałam sobie, że jest to ciekawe wyzwanie, a że kocham fotografię z gatunku streetphoto nie mogłam sobie podarować spróbowania. Sęk w tym, że moment w którym przyszło zmierzyć się z zadaniem przypadał na sierpniowy czas obowiązywania czerwonej strefy oraz byłam tuż przed wylotem na Mykonos. Głowa była już totalnie gdzie indziej, ale tego jednego pochmurnego dnia przeszła przez nią myśl albo dzisiaj albo nigdy. Wsiadłam w samochód i pognałam ku Wodzisławiowi po raz pierwszy w życiu. Choć dzieli nas jakieś 50km to zazwyczaj romansowałam z pobliskim Rybnikiem. O Wodzisławiu nie wiedziałam totalnie nic, poza tym, że ma ładny dworzec. I zajechałam w pierwszej kolejności pod dworzec i pomyślałam ładny?! Przecież ten dworzec jest jednym z najpiękniejszych w kraju. Nie wiem jak wyglądał przed renowacją, ale teraz po prostu zachwyca. W czerwcu wydawało mi się, że odkryłam najpiękniejszy polski dworzec w Kartuzach a z początkiem sierpnia w Przemyślu, ale teraz już wiem, że to ten wodzisławski czaruje najbardziej, zwłaszcza z zewnątrz. I tylko człowieka mi przed nim brakowało. Tak więc stałam jak ten kołek czekając aż ktoś raczy się przespacerować w mym kadrze. I padło na pana w czerwonym t-shircie . Ok mamy to. Pomyślałam, że w zasadzie te moje pierwsze wodzisławskie kadry są wystarczające pod konkurs, ale no jak to tak wracać jak się nawet rynku nie zobaczyło. Myślę sobie ok, to jeszcze szybka obczajka co po drugiej stronie dworca. Usiadłam, poobserwowałam, sfociłam i kolejne konkursowe ujęcie jak znalazł. Można jechać na rynek coś zjeść. A nim na niego dotarłam, ba nim wyszłam z samochodu ujrzałam w lusterku Państwa w maseczkach i cyk. Jedno jedyne. Trzecie posłane na konkurs. Dziś przyznaję się, że wysyłając te zdjęcia nie byłam z nich zadowolona widząc efekt na ekranie monitora. Odkryłam, że na wyświetlaczu dopiero co zakupionego nowego aparatu prezentowało się to dużo lepiej. Pod dworcem brakowało mi ostrości, na peronie prześwietliłam, a w lusterku nie dość wyraźnie jasno i przede wszystkim dlaczego akurat w tym lewym obszczerbionym lusterku ( do dziś nie wiem kto kiedyś mnie ogołocił z tego kawałka plastiku przy stuknięciu taaa). I kiedy uświadomiłam sobie, że nie ma już czasu, by odbyć ponownie wycieczkę celem powtórzenia zdjęć po prostu wysłałam to co mam. Wiecie, takie trochę „z blaku laku”. Na Mykonos mogłam jednak lecieć z uspokojonym sumieniem, że spróbowałam. Informacja, że konkurs zostaje przedłużony już nie za wiele się zdała. A wiadomość, że moje prace zostały wyróżnione ucieszyła jak nie powiem co. I teraz kiedy zdradzam te smaczki i niedoskonałości o których wiedziałam tylko ja (przynajmniej do tej pory) zabieram Was również na fotograficzny spacer, mój pierwszy po Wodzisławiu, z człowiekiem i bez, z kociakiem wypatrzonym na murku i calzoni zjedzonym na rynku.