Fotografia - Za obiektywem

Czym fotografuję na bloga, a czym kręcę na koncertach

Już dawno chodził mi po głowie post w którym podzielę się informacjami na temat sprzętu jaki pozwala mi tworzyć większość materiałów na bloga. Choć może tytuł powinien brzmieć czym fotografowałam, gdyż w roku 2020 pożegnałam się z całym moim ukochanym systemem Samsung, bo to właśnie tą markę pokochałam za możliwości jakie dawała mi w fotografii. Dlaczego postanowiłam zmienić system i za co ceniłam sobie chyba najmniej popularną markę w segmencie foto o tym już za moment.

Tymczasem postanowiłam cofnąć się mocno w przeszłość i zrobić na prawdę dobry research zwłaszcza po dysku celem odszukania jakichkolwiek ujęć robionych z boku kiedy ja dzierżę w rękach aparat. Trochę tych podróży było, więc przekopanie się przez wszystkie kilkanaście lat zajęło mi sporo czasu. Jedyne do czego nie udało mi się dotrzeć i nad czym ubolewam to absolutny brak zdjęcia na którym byłby stary wysłużony Zenit rodziców. Sprzęt prawdopodobnie został przeze mnie wyrzucony albo zagubiony podczas kolejnej z przeprowadzek. To właśnie od niego zaczęłam moją przygodę z fotografią. Działałam na nim pomimo psikusów jakie mi serwował w postaci nieprzewijanej rolki filmu. Jeśli kiedykolwiek miałe(a)ś do czynienia z robieniem zdjęć na kliszy i usłyszałaś w ciemni: mam dla pani dobrą i złą wiadomość, pierwsza to taka, że ma pani cały wolny film, a druga – wakacje trzeba powtórzyć.. to wiesz jakie to podłe uczucie. I wtedy postanowiłam, że pora dać szansę fotografii cyfrowej. Z perspektywy czasu widzę jak bardzo to rozbestwiło człowieka w ilości ujęć i jak zepsuło osłabiając kreatywność i pomyślunek. Zdjęcia robiłam lustrzanką Nikona d50, a w miejscach gdzie fotografowanie było zabronione czyli najczęściej na koncertach pierwszym lepszym kompaktem.

Ostatnie zdjęcie Nikonem zrobiłam w Warszawie i nie zapomnę tego nigdy. Piękna uliczka, moja mama w roli modelki i trach ciemność, może niezupełna, ot do połowy. Poniższe zostało zrobione już telefonem. Dokładnie 7kwietnia kilka minut przed południem migawka wyzionęła ducha.

Cały mój pobyt w stolicy byłam zmuszona fotografować jedynie telefonem i chwilami wywoływało to we mnie frustrację, gdyż nie miałam jeszcze wtedy mojego Huaweia Mate, dającego mi dziś jakość lepszą niż niejeden kompakt wyciągnięty z przeszłości:) Na myśl przychodzi mi tu jeden z kompaktów na przewijaną ręcznie kliszę (tak było coś takiego!:)  i pewnie jakiś kodak (ktoś pamięta jeszcze tę markę, wtedy to był król!).

W latach 2008-2011 na tapecie był Fuji FinePix J10 (też ktoś miał?), nawet padłam wtedy ofiarą przestępstwa próbując go zakupić na allegro, oj nabiegał się człowiek na policję i składał swoje pierwsze zeznania. Na szczęście odzyskałam pieniądze, a aparat kupiłam u kogo innego. W 2011 wszedł w me progi czerwony Lumix DMC TZ10 i stał się ulubioną zabawką koncertową.

Kto walczy od rana pod halami o swoje miejsce pod sceną doskonale wie jak ważne jest przyspieszenie przy otwarciu bram. Ważny jest też brak jakiegokolwiek spowolnienia w postaci przeszukiwania czy też sprawdzania sprzętu pod kątem jego profesjonalności. Oczywiście z góry podkreślę, że takie aparaciki totalnie nie nadają się do robienia zdjęć, za to świetnie sprawdzają przy kręceniu filmów jeśli w ogóle takie chcemy. A ja zawsze chciałam, nawet do dziś aktywne jest moje you-tubowe konto gdzie dzieliłam się tymi wszystkimi koncertowymi nagraniami. Nie każdy artysta wyraża jednak na to zgodę, więc zdarzało się, że dostała się żółta kartka, ale najczęściej kończyło  tylko na prośbie o usunięcie. Dziś widzę YT rozwiązuje to trochę inaczej niż kiedyś i nawet przy większej ilości odtworzeń (oczywiście mowa o milionach nie tysiącach) właściciel praw autorskich po prostu czerpie z tego hajs, więc poniekąd źle mu nie robimy. System oczywiście automatycznie wyłapie ścieżkę dźwiękową z  koncertowego nagrania. I przyznaję, że choć technika poszło mocno do przodu i mamy teraz w aparatach 4k to jak na taki zabytek, za te pieniądze to był na prawdę dobry sprzęt i często dostawałam pytania czy kręciłam kamerą. Jeśli są tu fani Nicole Scherzinger, Shakiry czy Edyty Górniak (ja jestem wielkim) to odsyłam do filmów tutaj.

W maju 2014 do rodziny dołączył kolejny TZ10 tym razem dla mojej mamy. Tym razem czarny:) Jest z nią do dzisiaj:) A do mnie latem uśmiechnął się dla odmiany Olympus e-pm1.

Przeżywałam wtedy fascynację olympusami, ich estetyką, kolorami, lekkością a jednocześnie możliwością wymiennych obiektywów. Do dziś uważam, że bezlusterkowce Olympusa są absolutnie jednymi z najładniejszych aparatów, wygodne w podróży i dające świetny efekt przy zastosowaniu jasnych, stałych obiektywów. Ja moim Olympusem nie nacieszyłam się jednak za długo. Powód? Koncerty, eh koncerty. Za dużego pier.. na ich punkcie miałam i Olympus  oblał niestety ten test. Tak wiem, że to amatorka, że są dodatkowe mikrofony cuda wianki, ale.. pamiętajmy wciąż o szybkości wchodzenia na obiekt, posiadaniu jak najmniejszej ilości elektroniki przy sobie, najlepiej takiej, która daje radę się zmieścić nie tyle do plecaka co do kobiecej „nerki”. I jeśli taki mały podręczny aparat  powoduje jakieś rzężenie w dźwięku jak to sobie nazywam to koniec. Niestety jak się okazuje każdy, absolutnie każdy zabierany na koncerty aparat czy to Olympus, czy lustrzanka Nikona d5100 jaką zakupiłam w lutym 2016 czy też pożyczany od męża bezlusterkowiec Samsung nx500 zdawał egzamin tylko na koncertach akustycznych. Stary wyjadacz tz10 Lumix bił je wszystkie na łopatki. Czy koncert rockowy na kilkadziesiąt tysięcy ludzi czy kameralny w teatrze – on dawał mi nie tylko świetnego zooma, ale nie ściągał tych wszystkich niemiłych rzężących w uszach dźwięków. Jak? Nie wiem, ale jakkolwiek to wygłuszał to sam z siebie robił to doskonale. Z tego też powodu wiedziałam, że jeśli kiedykolwiek ja fanka Shakiry ruszę ponownie w jej europejską trasę to zakupię ponownie jakiegoś Panasonica.

Wracając jeszcze do Olympusa e-pm1 towarzyszył mi na kilku wypadach m.in. do Włoch, Norwegii i Szwecji, gdzie był świadkiem chyba najbardziej zakręconych przygód wyjazdowych, ale o tym kiedy indziej.

Pewnego dnia wpadłam na pomysł dopięcia do niego dzięki adapterowi dla GH2 dziwnego obiektywu kupionego na ebayu – fujian 35mm F1.7.

Miała być zabawa i na początku faktycznie ten zestaw sprawiał frajdę dając w przybliżeniu coś, co nazywałam namiastką „tilt shift”. Przy uzupełnianiu postów o starsze wypady pojawi się z pewnością jeden opisujący wycieczkę w rejony Gorlic. Wtedy też będziecie mogli obejrzeć w całości materiał wykonany tymże obiektywem.

Przestało mnie jednak to wszystko bawić podczas wesela przyjaciółki, gdzie postanowiłam porobić więcej zdjęć i prawie wszystkie uznałam za rozmyte, nieostre i w ogóle nieporozumienie. Z powodzeniem pozbyłam się tego duetu i wróciłam ponownie do Nikona.

D5100 służył mi 3lata. Na jego nie(szczęście) nie dokupiłam tym razem żadnego sensownego jasnego obiektywu, a jedynie klasyczny zoom 55-200. Na nieszczęście było z nim coś nie tak. Do dziś nie wiem czy odkupiłam już delikatnie pęknięty czy stało się to podczas użytkowania, a miałam tego długo nie zauważać. Dziś wiem, że było to przyczyną wielu „rozmytych” fot. Na którymś etapie ten brak ostrości był na tyle denerwujący, że odsprzedałam obiektyw jako uszkodzony, a nikona pożegnałam na zawsze. Zaobserwowałam, że przez te całe 3lata o ile koncertowo niekoniecznie to przy wszelkich zdjęciach plenerowych, „blogowych” i na wyjazdach najbardziej służył mi bezlusterkowiec męża Samsung nx1000.

Mały, lekki z fajnym kitowym 20-55. Taka miła odmiana po klasycznych kitach 16 i 18. Kiedy udało mi się do niego dokupić stałkę 45mm 1.8 zaczęło się szaleństwo i prawdziwa przyjemność. Do dziś wspominam ten obiektyw jako swój ulubiony. Z czasem dokupiłam też 16mm 2.4, oraz stary obiektyw Pentacon 135mm o którym pisałam tutaj. Jeśli lubicie fotografować detale i odseparować  je od tła, jeśli fotografujecie w gorzej oświetlonych miejscach wybierajcie jasne, stałe obiektywy. Klasyczne obiektywy kity dołączone najczęściej w zestawie ze sprzętem mają światłosiłę 3.5-5.6. To oznacza, że wpuścicie niewiele światła. Im mniejsza cyfra, tym większy możliwy otwór przysłony, co za tym idzie dużo więcej wpuszczonego światła. Dlatego obiektywy ze światłosiłą np  2.4 czy 1.8 są dużo droższe. Różnicę w robieniu zdjęć odczujecie jednak od razu.

Szerokokątny obiektyw 16mm 2.4 nadawał się bardziej w pomieszczeniach ciasnych lub przy stoliku na którym miałam utworzoną kompozycję do sfotografowania, a nie mogłam sobie pozwolić na te kilka kroków do tyłu. Obiektyw 45mm 1.8 przydawał mi się bardziej do mody i detali. Na koncercie trudno działać z czymś poniżej 85mm, ale obiektywy w przedziale 55-200 to zazwyczaj słabe światło, a jeśli chcecie połączyć jasność z zoomem to trzeba się liczyć z wydatkiem po kilka tysięcy. Zawodowi reporterzy na swoje jasne lufy 400mm wydają po kilkadziesiąt tysięcy, ale poniekąd jest to ich niezbędne narzędzie pracy. Ja potrzebowałam sprzęt zaledwie pod satysfakcjonujące mnie zdjęcia blogowe z modą czy kosmetykami. 45tka dała mi najwięcej frajdy i najlepiej spełniała się podczas takich zdjęć jak  te. Zabierałam ją nawet na koncerty, oczywiście te z kategorii „miejsce siedzące w pierwszym rzędzie”.

Kiedy jednak w listopadzie 2017 ruszyłam w obiecaną sobie trasę Shakiry uzbroiłam się nie tylko w bilety koncertowe w Niemczech i Hiszpanii, ale też .. lumixa:) Tym razem wybór padł na Panasonic DMC-TZ57.

Był mały, ładniusi, biały i z odginanym o 180stopni wyświetlaczem. Taki odginany wyświetlacz to kolejna ważna dla mnie sprawa. Brakuje mi tego w innych aparatach. Sony Alpha chyba pierwsi je zaczęli reklamować jako możliwość selfie. Dla niektórych zbędna funkcja, dla mnie osoby, która często była sama w podróży, która lubi sobie robić z kimś zdjęcie, a zwłaszcza z jakimś idolem (haha) to była bardzo ważna i niezbędna funkcja.

Panasonic oczywiście swoje zadanie spełnił, ale na zdjęcia z Shakirą musiał czekać do czerwca 2018, kiedy to została zrealizowana odwołana rok wcześniej trasa. Taaaak to była ciekawa historia o którejś kiedyś napiszę, ale co by nie mówić przynajmniej pozwiedzałam wtedy mimo odwołanych koncertów Bonn, Kolonię, Madryt i przy okazji dwie wyspy kanaryjskie:)

A gdy spełnił swoje zadanie oddałam go w kolejne ręce. Kiedy odstrzeliłam się i z kompaktu i z lustrzanki wiedziałam, że będę „inwestować” tylko w jeden konkretny bezlusterkowiec. Taki, który przyda mi się i na wycieczce i pod bloga. Samsung nx1000 był spoko, ale.. bez odginanego wyświetlacza, więc wiecie:) I tym sposobem na celowniku znalazł się nowszy model, nx500  dający możliwość wpięcia obiektywów 2D/3D oraz przepiękną jakość filmu 4d.

To były już czasy kiedy Samsung zaprzestał produkty sprzętu foto. Dlaczego? Nie wiem do dziś, ale czytając komentarze na wszelkich portalach nie tylko ja ubolewałam. Bardzo szybko zdobyli rynek bezlusterkowców robiąc konkurencję Sony i Olympus. Ich szkła to była żyleta. Aparat zdobyłam  z wtórnego rynku w Niemczech. Zdjęcia z niego to m.in. te robione w Portugalii tutaj czy modowe tutaj. Był moim nieocenionym towarzyszem każdej wycieczki czy wyjścia do knajpek. W fotografii streetowej, w komunikacji miejskiej czy po prostu restauracji nie rzucał się tak w oczy jak lustrzanki z teleobiektywem, a jednocześnie dawał mi jakość zdjęć jak z lustrzanki. Tutaj przykładowe zdjęcia z koreańskiej knajpki, a to ja uwieczniona ukradkiem w akcji:)

Na prawdę kochałam ten aparat i z bólem serca go żegnałam w październiku 2020 roku. Wiem, że trafił w dobre ręce i będzie służyć pasjonatowi. Dlaczego zdecydowałam się na ten krok. Poniekąd przez brak serwisu Samsunga, a dwa postanowiłam iść w fotografię bardziej zawodowo i rozwijać się na polu fotografii okolicznościowej. Tu wahanie było pomiędzy Sony a Fujifilm. Od samego początku wiedziałam, że nie wrócę już do Nikona, a raczej też nie przekonam do Canona (nie miałam nigdy, ale też nigdy mnie nie korciło).  A co wybrałam pochwalę się już wkrótce:)

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *