Stało się! Wróciłam do Krynicy-Zdrój. Sprawna, tak jak sobie obiecałam. Nie wiem, czy pamiętacie mój rodzinny, nieszczęsny wypad wrześniowy. O ile udało się zwiedzić Arenę Słotwiny bez strasznych historii, o tyle spacer krynickim deptakiem kolejnego dnia pamiętam już tylko przez pryzmat bólu. Niestety nadwyrężony przed wyjazdem prawy łokieć dawał coraz bardziej o sobie znać, finalnie zaprowadzając mnie do krynickiego szpitala. Szczęście w nieszczęściu, że pomimo pandemii i popołudniowej niedzielnej pory przyjęto mnie od razu do ortopedy, zrobione prześwietlenie, wpakowano w gips i uśmierzono ból zastrzykiem. Co prawda dalsze perypetie po powrocie do Zabrza były już mniej kolorowe, ale przynajmniej powrót z Krynicy był swobodniejszy. Niewiele zatem zapamiętałam z Krynicy, niewiele też sfotografowałam, no bo jak tu zdjęcia robić, kiedy masz skręcony łokieć prawej ręki:( Obiecałam sobie wrócić, co też uczyniłam teraz. I ponownie jak ostatnim razem, sobota spędzona gdzieś wyżej w chmurach słoneczna, a niedziela przeznaczona na deptak pochmurna. O ileż przyjemniej jednak spacerować bez bólu! I robić zdjęcia:)
