Podróże małe i duże - Polska - Restauracje

Grudniowe migawki z Wrocławia

Grudniowy koncert Eivor stał się okazją do odwiedzenia po ponad roku nieobecności Wrocławia. Szukając noclegu w pobliżu klubu Akademia trafiłam na apartamenty Starter i przy kolejnym pobycie zdecyduję się ponownie na to miejsce, bo w swojej cenie daje wiele: zaopatrzona kuchnia, ręczniki, suszarka, żelazko, osobna sypialnia i taras. Wydawać by się mogło, że nie skorzystam z tego ostatniego zimą, ale skusiłam się na parosekundowy spacer po świeżym śniegu haha. Ponoć zdrowo, a co jak co, moja noga po prawie 2tygodniowym obciążeniu i środkach przeciwzapalnych, dopiero co pozwoliła mi wrócić do chodzenia bez kuśtykania. Na dole budynku mieliśmy do dyspozycji restaurację Bella Storia, gdzie pół godziny przed koncertem raczyłam się jeszcze aperolem i pizzą . Hmm czy ja kiedykolwiek z takim luzem „spieszyłam się” na jakiś koncert, no nie przypominam sobie:) Rano wybraliśmy się, a raczej zeszliśmy tutaj jeszcze na śniadanie. Pierwszy raz postawiłam na croissanta i to w wersji wytrawnej. Mortadela z pistacjami, mascarpone, rukola i jajko w koszulce – połączenie ciekawe i nawet mortadelę, której nie lubię przemieniło w strawną dla moich kubków smakowych. Jedyny minus – tak się najedliśmy, że chwilę później odwiedzając Jarmark Bożonarodzeniowy można było, co najwyżej raczyć tylko oczyska i wdychać woń cudownych rzeczy:) Miejsce w brzuchu zrobiło się dopiero na trasie powrotnej i tuż za Wrocławiem zatrzymaliśmy się w Iwinach, w bałkańskiej knajpce Ajvar.

Ponoć jeszcze w roku 1967 raki były niemal tak powszechne, jak dzisiejsze jagody czy kurki, dlatego zupa rakowa była dość często jadana. Nie trafiłam się nigdy i nigdzie z tą zupą, aż do tego miejsca. Rakovą, bulion rakowy z dodatkiem szyjek rakowych, chilli, marchewki i szafranu. Smak balansował mi gdzieś pomiędzy krewetką (której nie lubię, szyjki okazały się smaczniejsze) a kremem z dyni. Czy skusiłabym się ponownie? Tak:) Kolejne odkrycie  to zimowa herbatka z rozmarynem, miodem, sokiem malinowym i grejpfrutem. Jeszcze tego samego wieczoru, po powrocie do Zabrza, kupowałam wszystkie brakujące składniki i przez kolejne dni tylko taka wersja herbaty u nas gościła:)

Choć nie lubię bałkańskich deserów bardzo chciałam tu spróbować Crna Alva, jednak dwudaniowy posiłek zrobił swoje i znalazło się miejsce już tylko na bośniacką kawę. Jak nieraz wspominałam, to jedna z moich ulubionych kaw i jedyna, którą piję bez mleka. Jedyny minus to szklaneczki jak do tureckiej herbaty i brak rachatłukum, galaretki podawanej zawsze do kawy n (przynajmniej w Bośni tak było).

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *