Z końcem sierpnia wylądowaliśmy ponownie w Czarnogórze. Bezpośrednie połączenie Wizzair między Katowicami, a Podgoricą to z jednej strony zbawienie, z drugiej przekleństwo, bo czyż nie mogło pojawić się dużo szybciej. Czy naprawdę trzeba było te kilka lat wstecz bujać się nocnym pociągiem do Wawy, stąd skoro świt busem naparzać na Modlin, gdzie wylatywało się w kierunku.. Brukseli. Tak, nie przesłyszeliście się. Miałam w przeszłości znacznie bardziej szalone i urozmaicone trasy podróży, ale skąd wpadła mi do głowy ta, hmm niech pomyślę, tanie loty. No tak. Do Brukseli było taniej niż do Warszawy, a stąd już rzutem na Czarnogórę, do której nic z Polski nie latało. Oczywiście przystanek w Brukseli zmobilizował na pozostanie tu na jeden nocleg. Plan został zrealizowany, aczkolwiek miasto poznałam tylko od wieczornej strony i mojego najdroższego śniadania w życiu. Zjedzone w pośpiechu chwilę przed ósmą, miało być prawdopodobnie jedynym posiłkiem tego dnia, aż do wylądowania w Kotorze. Nie była to łatwa trasa. Zdążyliśmy zaliczyć o poranku pościg za autobusem na lotnisko (zadyszka poziom najwyższy osiągnięty), a po wylądowaniu w Podgoricy przekonać, że ciężko tu z komunikacją. Pociągi z oddalonej kawałek stacji w szczerym polu jeżdżą rzadko, dlatego warto zawczasu zarezerwować sobie taryfę. Nie pamiętam czy tego dokonaliśmy, ale na dworzec autobusowy dojechaliśmy z już gotowymi biletami online, kupionymi przynajmniej miesiąc do przodu. Praktyka pokazała, że bilety można śmiało zakupić bezpośrednio przed odjazdem autobusu w kasie, a i podczas trasy kierowca był skory do zabrania machających turystów. Miejsce siedzące w pojeździe przywodzącym na myśl pksy z lat 90tych jest już kwestią drugorzędną. Jeśli dojedziesz jedyną możliwą opcją na południe kraju do Budvy, skąd autokar kolejno rusza w stronę Zatoki Kotorskiej, to nawet stojące będzie rarytasem.
Rarytasem okazać się też miała tego wieczoru pizza w knajpce Mondo, tuż pod naszą wynajętą kwaterką. Jedliśmy w życiu wiele dobrych pizz, ale ta została w pamięci szczególnie. Oczywiście podczas tegorocznego urlopu nie mogliśmy nie zahaczyć o tę knajpkę i przeżyliśmy zawód, kiedy siadając ok 16 dostaliśmy info, że posiłki dopiero od 18. Chęć zjedzenia tutaj pizzy jednak wygrała i dla zabicia głodu zwiedziłam piękny Perast plus wykonałam poślubną sesję umówionej parze, aby powrócić z powrotem do Mondo. Restauracja znajduje się przy głównym deptaku wzdłuż zatoki, adres: Put I Bokeljske Brigade, Dobrota.
To właśnie w Dobrocie zdecydowaliśmy się na 2noclegi w Villi Panonija. W październiku było tu łatwiej o dostępność, obecnie koszt jednej nocy w sezonie jesiennym to ok 200zł za dwójkę lub 240zł za pokój superior z widokiem na zatokę. Trzeba przyznać, że widok o poranku był zacny. Adres obiektu: Dobrota bb, 85330 Kotor.
Obiekt prowadzi przemiła gospodyni, która osobiście smażyła nam omlety. Przyznam, że pierwszego dnia odpuściliśmy śniadanie, bo wydawało nam się, że po 11 to już nie wypada przychodzić, tymczasem śniadania są tutaj podawane indywidualnie:)
Spacerem spod obiektu do Starego Miasta Kotor to jakieś 15minut, także lokalizacja noclegu także na plus. Do głównego dworca autobusowego mamy 1,5km, więc śmiało „z buta”. Przy okazji wyciągania tych zdjęć z zasobów starego telefonu przypomniały mi się czasy, kiedy to Wizzair (najczęściej wybieram ich loty) zmienił swoją politykę bagażową i odtąd na pokład samolotu bezpłatnie można było zabrać na prawdę niewielki bagaż, klasyczna mała walizka stała się już podręcznym bagażem płatnym. Znalazł się jednak sposób na ominięcie opłat i wyprodukowana przez firmę Puccini naprawdę maluteńka walizeczka, którą widać na zdjęciu. Czy zmieściłam się w nią na 4dniowy pobyt? No jasne:) Potrafię zabrać na urlop z 15par butów, ale kiedy trzeba polecę w jednych:) Kolejne miesiące pokazały jednak, że bagażowa polityka tanich linii lotniczych może ewoluować jeszcze bardziej:) Zatem niewielkich gabarytów walizka na kółkach okazała się już „ponad normę”, aby latać bezpłatnie:)
Kotor oczywiście nas zachwycił, ale też .. zmęczył. Nieplanowo ufundowaliśmy sobie wspinaczkę pod ruiny twierdzy Św. Jana. Jeśli chcecie mieć zdjęcia na tle zatoki kotorskiej w pełnej krasie, to koniecznie tu wdepnijcie, a raczej powspinajcie. Tylko będzie bolało, ostrzegam:) Dla górkowych wyjadaczy będzie to lekki spacerek pod górę (ok 1,2 km ,200m wysokości, 1500 schodów) ale dla mnie człowieka miejskiego, po licznych urazach z dyskiem i dyskopatią – był to proces absolutnie wykańczający. Udało się mimo wąskiej spódnicy, ale duża tu zasługa ratującej nas butelki zakupionego na dole napoju:) Widoki włożony trud wynagrodziły. Przed rozpoczęciem wspinaczki należy zakupić bilet (8euro) i można ją rozpocząć z dwóch miejsc w Kotorze, od strony bramy północnej – najczęściej wybieranej przez turystów lub południowej. Na samo wejście zarezerwować trzeba sobie od godziny do dwóch godzin w zależności od kondycji .
Trzeba przyznać, że mieliśmy dobre wyczucie czasu, bo udało się zejść z góry, nim nadciągnęła ulewa. Kiedy deszcz uroczo uderzał o kotorskie chodniki, my jedliśmy już na dole tak spopularyzowane tu ziemniaczki ze szpinakiem. Mam wrażenie, że są one wszędzie:) Ziemniaczki ze szpinakiem, cebula luzem podawana do dań oraz kalmary to chyba złota trójca, z którą kojarzy mi się kuchnia bałkańska.
Sam Kotor jest miłą dla oka plątaniną uliczek wyłożonych kamieniem. Na jego zwiedzenie śmiało wystarczy nam pół dnia. Miasto będzie także rajem dla wielbicieli kotów, a ja do takich należę. Spotkać je można na każdym kroku, a więcej niż pewne gdy rozpoczniecie jeść posiłek w ogródku restauracyjnym:) Również pamiątki, ozdoby do kupienia w Kotorze często noszą wizerunek kota. W Kotorze, przy Pjaca od kina znajduje się nawet Muzeum Kotów. Legenda głosi, że koty uratowały w średniowieczu Kotor od dżumy, bo jako zwierzęta polujące na myszy i szczury przyczyniły się do zaniechania rozprzestrzeniania się tej zarazy. Nam oczywiście jeden dzień spędzony w Kotorze w zupełności wystarczył i kolejnego dnia oddaliśmy się ostatnim chwilom podziwiania zatoki, by ruszyć bardziej na południe kraju. Przyznać trzeba, że te ostatnie chwile nie byle jakie, bo pod nasze okna przypłynął titanic haha. Sami zobaczcie, nam kopara opadła, gdy otwierając oczy po przebudzeniu dostrzegliśmy między żaluzjami ten statek.
Z dworca autobusowego w Kotorze ruszyliśmy do Budvy, gdzie spędziliśmy kolejne 2noclegi. Zatrzymaliśmy się w apartamencie Guest House Vila Centar, który znajduje się dosłownie kilka minut pieszo od głównego dworca, adres: Mainski put 9, 85310 Budva. Obecnie doba poza sezonem kosztuje ok 130zł za dwuosobowy pokój z tarasem. Pamiętam, że mieli tu także polski kanał w tv:) Jak widać na poniższych zdjęciach z balkonu pogoda była zróżnicowana, przywitało nas przyjemne słonko, a żegnał mniej przyjemny deszcz. Dobrze, że prawidłowa kolejność została zachowana.
Najbliższą od obiektu plażą była piaszczysto-żwirkowa plaża Slovenska, ok 500metrów spaceru. Stąd już blisko do Starego Miasta Budvy. W październiku dość mocno rzucał się brak ludzi, dużo knajpek wiało pustką, więc jeśli ktoś tłumów w turystycznych miejscach nie lubi to październik jak najbardziej wskazany na odwiedziny i jak pokazują zdjęcia pogodę też jeszcze fajną można trafić.
Warto zwiedzić cytadelę, usytuowaną w południowej części Starego Miasta. Mury pamiętają jeszcze czasy greckiej kolonizacji , początki forsyfikacji sięgają V w.p.n.e. Zarówno cytadela jak i mury obronne były kilkakrotnie odbudowywane po licznych zniszczeniach. Obecny wygląd cytadeli to zasługa przebudowy zainicjowanej przez Austriaków za czasów II wojny światowej. Warto ją odwiedzić również ze względu na dobry punkty widokowy na miasto. Ponadto znajduje się tu również miejskie muzeum ze zbiorami bibliotecznymi, makietami okrętów, kolekcją starych map i fotografii. Początki fortyfikacji sięgają V w. p.n.e. i pochodzą z czasów kolonizacji greckiej.
Na obiad w Budvie zdecydowaliśmy się lokalną restauracyjkę niedaleko naszego apartamentu, gdzie to małżonek wprowadził mnie w błąd i zamiast morszczuka otrzymałam na talerzu kalmary. Czy jestem fanem kalmarów? Nie nie jestem:) Ale miłym akcentem było darmowe ciastko od właściciela. Drugiego dnia postawiliśmy na restaurację wzdłuż promenady wiodącej do Starego Miasta. Pechowo nie było nic z tego co upolowałam w menu, więc poddałam się i po raz pierwszy w życiu zamówiłam rybną zupę. Nerwowe oczekiwanie było spowodowane moim rozpamiętywaniem jedynej zupy rybnej jaką ktoś zaserwował mi na Mazurach i było to średnio smakowe doświadczenie. Tym milej, że Czarnogóra odkręciła te złe nastawienie. Zupa była niczego sobie, a po niej jeszcze wylądował przede mną talerz z szaszłykiem z kurczaka i wielką górą surowej cebuli. Chyba nigdzie indziej nie spotkałam się z tym podawaniem surowej cebuli do dań. Wydaje się ona nieco mniej ostra niż nasza polska cebula. I tym cebulowym akcentem zakończę:) A czy w pojedynku Kotor – Budva można wskazać zwycięzcę? Nie da się, oba miasta piękne, choć myślę, że wielbiciele plażowania prędzej wybiorą Budvę, a wielbiciele krajobrazów okolice Zatoki Kotorskiej.
Ps. Krople deszczu nas żegnały, więc nie było smutku, że trzeba już wracać. I to znów przez Brukselę, Modlin i Warszawę.