Z Anią vel Satyrja Photography przyjaźnimy się już kilkanaście lat. Połączyła nas pasja do fotografii i gotycka muzyka, której dziś już zbytnio nie słucham, ale kiedyś fascynowała mnie do tego stopnia, że poświęciłam jej swoją pracę licencjacką. Czasy studiów to były czasy kiedy powoli odchodziłam od noszenia się tylko na czarno, ale za to wkręciłam w jeżdżenie na gotyckie festiwale ze szczególnym uwzględnieniem corocznego Castle Party na zamku w Bolkowie. Tam zresztą po raz pierwszy przypadkowo wpadłam w obiektyw Ani. Żeby było śmieszniej po latach odnalazłam także ją na zdjęciach robionych przeze mnie, ale nie, nie znałyśmy się wtedy. Pierwsze spotkanie było swoistą randką fotograficzną. Ania bardzo chciała przed swoim obiektywem ujrzeć elfa, a ja aspirująca wtedy fotomodelka doskonale wdać się w tę rolę. Białą lnianą sukienkę kupowaną naprędce w necie na tę okazję mam do dziś. Ba! Podczas mojej podróży do Bośni w 2019 nawet ją wygrzebałam z szafy i ponownie użyłam do zdjęć. Nie wiem czy znajdę kiedyś odwagę pochwalić się tymi starymi elfimi zdjęciami, bo przyznam się bez bicia, że regulacja brwi była mi wtedy obca. Z dozowaniem białej czy tam perłowej szminki też nie było umiaru. Ale zdjęcia gdzie robię za gotycką czarownicę w potarganych rajstopach i lateksowej spódnicy lubię do dziś. Widocznie mroczny klimat jest zawsze w modzie. Ania w każdym bądź razie nadal w takim pozostała, to ja wycukierkowałam na przestrzeni lat:) Ale jedno się nie zmienia. Kiedy w powietrzu wisi ponowna sesja ja znów czuję na sobie ciężar wystylizowania się adekwatnie do sytuacji. To nic, że szafa pełna ciuchów nigdy nie włożonych. Tego dnia musiało być coś, co rysowało się oczami wyobraźni w mojej głowie. Konkretnie beret. Zielony beret. I widziałam go w połączeniu z bordowych krótkim płaszczem. Nie miałam ani jednego, ani drugiego. Szybki wślizg na vinted i olx i voila. Na magicznym Nikiszowcu w Katowicach po latach znów się spotkałyśmy i zrealizowałyśmy odkładany setki razy plan zdjęć retro. I nawet moja stara, wysłużona, wyczajona w jakimś lumpeksie spódnica się załapała. Z dodatków kozaki z Ryłko i zielona torebka Mohito, która tego dnia wyzionęła ducha i był to jej ostatni występ przed kamerą. No dobra jak powyrywam te odklejające się płaty to się nada jeszcze jako tło do zdjęć produktowych:)