Żeby nie było, znam znaczenie słowa kwarantanna i nie zostałam niej poddana podczas kluczowych miesięcy marzec i kwiecień, niemniej jednak od momentu 13marca, kiedy to zapadła decyzja o zamykaniu polskich granic i tysięcy miejsc pracy – w domu pozostawałam bez wychodnego bardzo długo. Ale nie będę kłamać, że dostawałam przez to do głowy i że dopadła mnie nuda. Bo jak może dopaść nuda osobę, która nawet w dzieciństwie lubiła siedzieć sama tylko w towarzystwie lalek a jako dorosły latami uciekała od zamieszkania z kimkolwiek ceniąc sobie, co by nie mówić święty spokój. Dość długo znajomi nie mogli pojąć dlaczego nie mieszkam z mężem nawet po ślubie a ja dość długo zbierałam się w sobie, by jednak przejść na stronę świata gdzie tak ważna jest sztuka kompromisu:) Może jedynacy tak mają, może wyborny introwertyk ze mnie a może po prostu krew fińska w żyłach płynie. Przeczytałam kiedyś, że Finowie potrafią całymi dniami nie rozmawiać z drugim człowiekiem. Lubią być sami i czują się w tym komfortowo. Nie potrzebują spotykać się z ludźmi. To nie jest żaden wstyd iść samemu do restauracji czy kina, jeżeli mam na to ochotę, a inni nie, to dlaczego mam nie iść? Od tego czasu poczułam dziwną sympatię do Finów choć nigdy ich nie poznałam:) Ale to fakt, gdybym zawsze miała realizować swoje plany czy chęci pojechania gdzieś, zobaczenia koncertu uzależniając to od innych – prawdopodobnie nie zrealizowałabym połowy z tych rzeczy. Często słyszałam po co tam jedziesz sama, ja bym tak nie mogła i nie chciała. Kto by chciał, ale rezygnować, bo inni nie chcą, też mi rozwiązanie.
Wracając na tor głównej myśli, odżałowawszy niedoszłą w marcu wycieczkę na Cypr, pogrążając się w byciu coraz cięższą z racji wyrabiania w sobie nieznanych nawyków „upiecz to sama” zatopiłam się również w zaległej lekturze. Czytałam to, co zdążyłam wypożyczyć ostatniego dnia funkcjonowania biblioteki (wizyta 5min przed zamknięciem brawo ja), co zalegało w domu i czekało na tak zwany czarny moment (choroba, przykucie do łóżka czy voalá pandemia!) i to co zakupiłam podczas tego zalegania w czterech ścianach.
Na pierwszy thriller Paris „Za zamkniętymi drzwiami” trafiłam przypadkiem. Pracując 12h na recepcji i mając przywilej dyskretnego czytania z którego od czasu do czasu korzystałam – znajdowałam wśród zdobyczy koleżanek niezłe perełki. Nie wiem czy sama kiedykolwiek bym do niej sięgnęła, ale tutaj była na wyciągnięcie ręki od zaraz. Chwyciłam i przepadłam od pierwszych stron. Zdecydowanie jeden z lepszych thrillerów jaki kiedykolwiek czytałam. Mroczny, chwilami nieprawdopodobny a jednocześnie tak przerażająco ukazujący toksyczny związek ludzi, którzy mogliby być wśród nas, tak idealnych i szczęśliwych i skrywających sekrety jakich lepiej sobie nie wyobrażać. Wolność, która jest na wyciągnięcie ręki, bliscy, znajomi którym można wykrzyczeć swój ból, jednocześnie ogromna niemoc i świadomość, że jeden zły ruch i słowo, niewłaściwy uśmiech a tyle do stracenia. Stracić może Grace, która poślubiła przystojnego i bogatego Jacka. Stracić może jej młodsza upośledzona siostra, która poniekąd staje się w pewnym momencie kartą przetargową. Do czego? Tego już nie zdradzę a zdecydowanie polecę sprawdzenie samemu co dzieje się za zamkniętymi drzwiami.
Pierwsza książka Brytyjki francusko-irlandzkiego pochodzenia osiągnęła niewątpliwie sukces a prawa do niej zostały sprzedane w 33krajach. Już 3miesiące od ukazania sprzedała się w półmilionowym nakładzie, przez kolejne lata cyfra ta urosła do 10milionów. W Polsce „Za zamkniętymi drzwiami” tygodniami utrzymywało się na liście bestsellerów. Autorka Bernadette MacDougall obrała artystyczny pseudonim B.A. Paris w nawiązaniu do Paryża gdzie spędziła 37lat życia. Skrót B.A. to pierwsze litery jej prawdziwych imion Bernadette Anne. Po sukcesie pierwszej książki w 2016r. poszła za ciosem wydając w roku kolejnym thriller psychologiczny „Na skraju załamania”. Byłam ciekawa czy pociągnie w równym rytmie napięcie ze swego debiutu. Długo zwlekałam z rozpoczęciem czytania, bo książka przeleżała na półce 15miesięcy. Kiedy jednak zaczęłam czytanie nie mogłam się oderwać, dawno nic mnie tak nie wciągnęło. Czytałam od momentu wstania do 4rano dnia następnego. To był obłęd, koniecznie chciałam poznać rozwikłanie zagadki. Główna bohaterka Cass podczas deszczowej nocy mijała na trasie do domu pewną kobietę. Choć zatrzymała się na chwilę na poboczu nie zdecydowała się w ulewie wysiąść ze swojego samochodu. Następnego dnia z prasy dowiedziała się, że mijana kobieta została zabita. Od tego czasu wokoło Cass zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Popada w coraz większy obłęd a przede wszystkim coraz bardziej obawia się, że daje o sobie znać dziedziczna choroba. Coraz częściej zdarza się jej o wszystkim zapominać. Chwilami traci poczucie co jest prawdą i komu może ufać. Świetnie ukazane narastające zwątpienie w szczerość najbliższych osób. Niektórzy zarzucili zbyt rozciągniętą w czasie opisówkę tego stanu, ale przyjemnie się czytało. Potem szybko przeskoczyłam na „Pozwól mi wrócić” i napięcie trochę zelżało. Trzeci thriller to opowieść o dobrej i złej stronie ludzkiej natury, całym spektrum uczuć i postaw, jakie może w sobie pomieścić, podobnie jak symboliczne dla książki matrioszki, tworzące całość z wielu elementów. Finn utracił przed lat swoją ukochaną Laylę, a zagadka jej zniknięcia czy bardziej porwania na publicznym parkingu nie została rozwiązana. Nikt nie dowiedział się co stało się z kobietą i czy w ogóle żyje, nikt nie miał też pewności czy Finn nie zataił czegoś przed policją tego feralnego dnia. Musiał jednak nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości a po latach postanowił związać z siostrą ukochanej. Planują ślub, ale przygotowania zostają nagle przerwane niepokojącymi sygnałami, tajemniczymi listami i prezentami. Czytelnik długo nie wie czy jest to paskudnym żartem czy może ex ukochana głównego bohatera Layla żyje. Powieść pisana w formie przeplatających się listów autorstwa mężczyzny i kobiety, w czasie przeszłym i teraźniejszym. Do połowy historia była wciągająca niestety na którymś etapie nie wiem kto bardziej mnie irytował główny bohater czy bohaterka. Trochę nieprawdopodobnych wydarzeń, niezbyt satysfakcjonujące czy raczej pożądane zakończenie powoduje, że moim zdaniem to była najsłabsza pozycja w dorobku Paris.
Lekkie rozczarowanie trzecim wydawnictwem trochę utemperowało moje oczekiwania względem czwartej książki „Dylemat”. Obawy jednak były niepotrzebne, bo Paris stworzyła coś wyjątkowego i fajnie idącego z duchem aktualnych trendów. Przyznaję, że choć od social mediów jestem uzależniona i moje konta na myspace, facebook czy instagramie powstawały na długo przed wybuchem ich sukcesu wśród znajomych, to do whatsappa przekonać się nie dałam nigdy. Założyłam niedawno i tylko dlatego, by ułatwić innym kontakt z pracy, w zasadzie tylko kilku osobom. Czemu o tym wspominam.. bo kluczowym wątkiem książki jest nagminne sprawdzanie przez głównego bohatera tejże aplikacji. Podwójny ptaszek oznaczający odczytaną wiadomość to chyba najbardziej wyczekiwany przez niego sygnał, informacja czy Marnie córka jego żony Livii żyje. Oboje chcieli sprawić niespodziankę Livii organizującej hucznie swoje czterdzieste urodziny, że w tajemnicy zorganizowali lot z Azji do Anglii z kilkoma przesiadkami. Dochodzi jednak do katastrofy lotniczej. Czy dojdzie do imprezy urodzinowej tego już nie zdradzę. Dylemat bardzo mnie zainteresował i dość długo sama miałam dylemat o co chodzi, jakie tajemnice jeszcze wyjdą na jaw. Gdybym miała ustawić wszystkie cztery książki w kolejności od najlepszej , na pewno miałabym dylemat, która powinna zająć pierwszą pozycję. „Dylemat” najbardziej ciekawy, „Na skraju załamania” najbardziej wciągający a „Za zamkniętymi drzwiami” przerażający jednak debiut zawsze najdotkliwiej odciska wrażenia. Nie mam natomiast żadnego problemu, by „Pozwól mi wrócić” usadowić na końcu tej listy. Jeśli zaciekawiłam to miłej lektury:)