Nowy rok jest dla mnie zawsze zagadką w kwestii gdzie pojadę i co przeczytam:) W przypadku tego drugiego zasłona dymna trochę mi opadła w kategorii kryminalnej, ale po przeczytaniu Boskiej Proporcji kontynuacja tej trylogii stała się musem absolutnym . Ta książka jest naprawdę ..boska i jeśli kochacie kryminały, gdzie nie brakuje wyrafinowanych zbrodni , psychopatów i zgrabnych manipulacji – to warto sięgnąć po literacki debiut Piotra.
Na plus zasługują również ciekawostki przyrodnicze zgrabnie wplecione w wątki morderstw. Co mnie się jeszcze podoba to możliwość zapoznania się z głosem mordercy(ców) i całą plątaniną myśli jakie w ich głowach siedzą. Pomyśleć, że gdyby nie przypadek ta książka nie trafiłaby w moje ręce i może nie odkryłabym majstersztyku, który trzymał mnie w napięciu jak wytrawny thriller, wzniecał ciekawość każdą kolejną stroną niczym ogień i rozwalił mój umysł na milion kawałków, dając pole do pomyślunku jak niebezpieczne spustoszenie nieść mogą nerwica natręctw i wybujałe alter ego. I choć nie jest to żadna książka psychologiczna wyciągnęłam z niej tak wiele osobistych przemyśleń i niuansów, które pozwoliły nazwać słowami to, co nienazwane skrywało się pod moją kopułką od dawna – że po prostu Boska Proporcja stała się z miejsca ulubioną książką. Przyjemność delektowania się Materiałem Ludzkim i Białymi Kłamstwami (kolejne z trylogii) obiecałam sobie w stosownym momencie i 2020 takim właśnie będzie. A póki co oddaję swój głos na dziewicze dzieło Piotra na stronie: https://kostnica.com.pl/zloty-kosciej-2019/
Dokończę również książkę dziennikarza i reportera wojennego Witolda Repetowicza Nazywam się Kurdystan . Interesuję się losami tego zostawionego na pastwę losu kraju – celowo piszę kraj, bo osobiście Kurdystan za taki uznaję i życzę jego mieszkańcom z całego serca uzyskania niepodległości. Nie będę jednak owijać w bawełnę, że książkę czyta się lekko i przyjemnie, gdyby tak było pewnie bym ją skończyła jeszcze w 2019 a tak daję sobie na nią trochę więcej czasu. Jest solidnie naszpikowana informacjami politycznymi i historycznymi oraz faktami zebranymi na przestrzeni lat 2006-2016 kiedy to autor odwiedzał ziemie zamieszkane przez Kurdów. Nie brakuje ogromnej dawki geografii czy lokalnych nazw i słów w obcych językach – autor nauczył się kilku odmian języka kurdyjskiego (farsi, sorani i kurmandżi) za co „chapeau bas”.
Ogrom wiedzy i wszystkich faktów sprawia jednak, że chwilami czytelnik może poczuć się zagubiony i mało skupiony, przynajmniej mnie ten dyskomfort dotknął, ale wszak sam autor ostrzegał, że łatwo nie będzie:)
Mnie również wielokrotnie proszono o „uproszczenie” obrazu. Jak można uprościć coś, co ze swej natury jest skomplikowane i czego upraszczanie prowadzi do wypisywania kompletnych bzdur? Nie będę jednak opisywał moich perypetii z medialnymi decydentami, bo nie to jest tematem tej książki. Uprzedzam jednak, że wiele z omawianych w niej zagadnień będzie skomplikowanych i że jest ona przeznaczona dla odbiorcy lubiącego myśleć. Traktowanie czytelników czy widzów jak ćwierćinteligentów zostawiam innym.
Uważam jednak, że takie książki są bardzo potrzebne, zwłaszcza przy (celowym?) zagłuszaniu problemu przez media. Za 20,30 lat być może ktoś zapyta dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy, dlaczego nikt o tym nie mówił. Cieszę się, że jest ktoś taki jak Witold Repetowicz, bardzo zaangażowany i merytoryczny. Może nie do końca w sposób łatwy i przystępny dawkuje nam swoją wiedzę ale robi to jako jeden z nielicznych.
A gdyby ktoś miał ochotę w sposób lżejszy i szybszy przyswoić sobie kulturę i skomplikowaną istotę problemów Kurdów zamieszkujących tereny aż czterech krajów: Turcji, Syrii, Iraku i Iranu to polecam łatwiejszą w odbiorze i zdecydowanie krótszą książkę Pawła Smoleńskiego Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie. Trudne sprawy, bo inaczej nie można opisać tego z czym zmaga się naród bez własnego terytorium na mapie, walczącego już od 100lat o niepodległość przedstawione są w sposób przyswajalny nawet dla laika.
Ile musimy poświęcić, jak bardzo trzeba nam cierpieć, by wreszcie zyskać coś na prawdę?
O niepodległości marzą politycy, którzy na co dzień posłują w irackim parlamencie w Bagdadzie. Lekarze i studenci, malarze, muzycy i robotnicy budowlani, wieczni krytykanci i zawodowi malkontenci, entuzjaści i optymiści. Że nadejdzie – nikt nie ma wątpliwości. Pytanie brzmi: kiedy. Oraz – jak będą na nią przygotowani. Niektórzy powiadają, że niepodległość musi nadejść, bo taka jest wola narodu. Są w końcu tak różni od reszty Iraku jak oaza osiadła wokół źródła od wyschniętej pustyni targanej burzami. Inni – że świat w końcu zrozumie, że na Bliskim Wschodzie przyda się, poza Izraelem, choć jedno przewidywalne i demokratyczne państwo, kraj muzułmanów, gdzie meczety i medresy są normalnymi domami modlitwy i studiów, a nie komisjami poborowymi dżihadystów.
Kontynuując książkowe reportaże rok 2019 należał u mnie do publikacji traktujących o wojnie na Bałkanach. Ponieważ w minionym roku wybrałam się do Bośni i Hercegowiny chciałam choć trochę przybliżyć sobie tę tematykę. Na pierwszy ogień poszła książka Juli Zeh Cisza jest dźwiękiem, którą udało mi się zdobyć z drugiej ręki. Przypomina bardziej osobisty pamiętnik i zapiski z podróży w miejsca, które dziś są na wyciągnięcie ręki a wtedy dotarcie do nich nie było tak oczywiste. Juli po kolei odwiedzała zniszczone, często gęsto zaminowane tereny i pozwalała sobie na bezkompromisowe komentarze dotyczące zarówno miejsc jak i ludzi tam poznanych. Musiałam się solidnie postarać, by nie dać się sugestiom innych czytelników (odwieczny dylemat czytać czy nie czytać wcześniej) i wmówić sobie, że autorka wywyższa się, robi z siebie bohaterkę czy też obiekt westchnień Boszniaków. Byłam o krok od niepolubienia się z Juli ale ona wie jak umiejętnie lawirować na granicy ironii i sarkazmu, nie słodząc przy tym górnolotnie stronie poszkodowanej – w tym przypadku krajowi i jego mieszkańcom. Nazywa rzeczy po imieniu, wali prosto z mostu, od czasu do czasu wplątując w to niezwykłą poetyckość. A skąd wzięła pomysł na tytuł, hmm może właśnie w tym miejscu przyszło jej to do głowy.
Pies bawi się kamykami, więc gdyby złapał mnie skurcz, na pewno nie pospieszyłby mi na ratunek. Siadam, zapominam o obesranych schodach za mną i rozglądam się po okolicy. Pojmuję nagle, czym różni się ta czarująco zielona rzeka od innych czarująco zielonych rzek: jej brzegów nie okalają żadne domy letniskowe, nikt tu nie pływa łódkami, nie ma nadrzecznej promenady, wędkarzy ani szlaków turystycznych. Są jedynie skały, woda, kilka drzew i krzyk cykad, który rozbrzmiewa coraz głośniej, ale nie w kanionie dookoła, lecz w mojej głowie. Nie słychać żadnych dźwięków, lecz samą istotę ciszy.
Można zapytać czy jest sens czytać opisy krajobrazów i miejsc sprzed kilkunastu lat ale czy odkryłabym na maps google schowaną z dala od centrum miasteczka Pocitejl urokliwą knajpkę na rzece i napiła się pysznej kawy, przygotowała mentalnie na zwiedzanie jaskini, która okazała się być rzut beretem od jednego z noclegów – tego nie wiem. I muszę przyznać, że nie wpadłabym nigdy, aby porównać muzułmańskie nagrobki do gumek a gwiazdy do cukru pudru:
Kanciaste kamienie tkwią w trawie niczym ogromne białe gumki do ścierania…
Niebo obsypane niczym pudrem miriadami gwiazd, księżyc na jego prawym skraju jest wystrzępiony jak do połowy zjedzony owoc.
Trzech pytań nie zadaje się w dzisiejszej Bośni. Jak twój mąż? Jak syn? Co robiłeś w czasie wojny? Tak pisze Wojciech Tochman w wydanej po raz pierwszy w 2002r. Jakbyś kamień jadła . Zaczęłam jej lekturę w samolocie i przyznaję, że musiałam robić sobie przerwy ze względu na ostry kaliber emocjonalny. To jest tak, że niby lecisz na wakacje a jednocześnie obciążasz sobie głowę trudnym tematem powracającym jak bumerang podczas spacerów w kraju, który na wakacyjny kierunek sobie obrałaś. Ciągle gdzieś tam myślałam, że może mijam kobietę w moim wieku lub starszą, a więc teoretycznie taką co wojnę i piekło z nią związane przeżyła. To mogła być ofiara gwałtów, matka zabitego dziecka, żona skatowanego męża czy córka nigdy nie odnalezionego ojca. To właśnie na kobietach, którym przyszło żyć po tym koszmarze skupia się autor książki. Na ich ranach, tęsknocie i na ich dążeniu do osiągnięcia spokoju, a ten zapewnić może jedynie fizyczne pochowanie poszukiwanych zwłok.
Nie ma kości nie ma żałoby. Nie ma jak żyć. Wojna jest okropna.
Czasem te zwłoki nigdy nie zostały odnalezione, czasem ich identyfikacja trwała latami, tyle trwały próby połączenia w jedność różnych fragmentów kości znajdowanych często w zupełnie innym miejscu. Książka to kopalnia wiedzy jak wygląda proces ekshumacji i praca antropologów, przede wszystkim jednej wybitnej antropolog Polki Ewy Klonowski. Niebywale zaangażowana, empatyczna , skupiona na szukaniu kości ofiar i łączeniu ich w całość, dająca nadzieję na pożegnanie z bliskimi, godny pochówek i tym samym zapewnienie ocalonym przeżycia żałoby i odzyskania wewnętrznego spokoju, często kosztem utraty własnego prywatnego życia. Pani Ewa sama przyznała podczas jednej rozmowy, że pracy było tak dużo, że starczyłoby dla kilkunastu jeśli nie kilkudziesięciu antropologów na kolejne lata. Jakbyś kamień jadła to także przedstawienie osobistych historii bohaterek, ich powrotu do swoich domów sprzed wojny, jednocześnie braku możliwości, by do nich wrócić na stałe.
Nie wrócimy na swoje. Nie po to Serbowie rozpętali wojnę i czyścili z nas miasteczko po miasteczku. Jeśli zabiłeś tylu ojców, mężów, synów, to nie chcesz widzieć wdów. Po co mamy ci przypominać, kim jesteś. To ględzenie o powrotach jest wielką manipulacją świata: patrzcie jak wszystko dobrze się skończyło. Serbowie, Muzułmanie i Chorwaci znowu mieszkają razem w wieloetnicznej Bośni.
Lapidarność, z jaką Tochman opowiada o potwornościach wojny i jej toksycznych konsekwencjach, wywołuje potężny efekt właśnie dzięki oszczędności stylu: okrucieństwo mówi samo za siebie, nie potrzebuje opisu ani koloryzowania. „The Times”
Marco Magini w Jakby nikogo nie było przybliża nam z kolei temat masakry w Srebrenicy w 1994r. Masakry, która trwała cztery dni, podczas której życie straciło ponad osiem tysięcy bośniackich mężczyzn. Masowe egzekucje trwały od rana do nocy, zaś ludobójstwo narodu bośniackiego zostało uznane w Europie za największą tragedię od czasów czystek etnicznych podczas drugiej wojny światowej. Nie jest to jednak książka reportaż a powieść z trzema głosami narracji, trzema historiami, których wspólnym mianownikiem jest właśnie Srebrenica.
To historia jedynego osądzanego jako zbrodniarza wojennego chłopaka, pół Serba, pół Chorwata – Dražena Erdemovića. Uczestniczył w rzezi, w której nie dano mu żadnego wyboru.
Kto w Srebrenicy chciał ocalić swą niewinność, musiał umrzeć.
Poczucie winy nie pozwalały mu jednak na spokojne życie i zgłosił się do Trybunału w Hadze sam. Jego opowieść splata się z opowieścią sędziego, który jego sprawą się zajmuje – Romeo Gonzalesa oraz z historią Dirka jednego z błękitnych beretów sił pokojowych ONZ-u, jednego z tych, którzy mieli zapewnić bezpieczeństwo i spokój pomordowanych. Nie ma jednoznacznej winy, nie ma jednoznacznego usprawiedliwienia. Każdy musi zmierzyć się ze swoim najgłębszym cieniem. Magini nie osądza ale też nie wybiela żadnej postaci. Po przeczytaniu książki z dość kontrowersyjną okładką, wciąż sobie zadawałam pytanie jak po II wojnie światowej mogło wydarzyć się coś takiego. Kiedy spokojnie chodziłam do podstawówki zaledwie 12godzin jazdy samochodem dalej, działo się coś tak potwornego. Byłam zbyt młoda, by zrozumieć i przede wszystkim mało kto o tym mówił. Z perspektywy czasu po każdej kolejnej lekturze mam ochotę krzyczeć do świata dlaczego siedział tak cicho i na to przyzwolił. Jeszcze bardziej chciało mi się krzyczeć z bezsilności po lekturze najgrubszej i co ważne napisanej przez osobę, która od samego początku wojny miała możliwość jeździć w tereny na których działo się najstraszniejsze. Dziennikarz, który nie raz otarł się o śmierć, który był w obozach zagłady, kiedy próbowano wmówić światu, że one nie istnieją, który stawał oko w oko z jednym z najgorszych zbrodniarzy wojennych Radovanem Karadžić (tak wiem, że dla Serbów to bohater narodowy, ale Ukraińcy Stepana Banderę też czczą..) aż wreszcie jedyny, który zeznawał w Trybunale w Hadze, co nie spotkało się z dobrym odbiorem wśród innych dziennikarzy wojennych. Wojna umarła, niech żyje wojna. Bośniackie rozrachunki. I jej autor Ed Vulliamy.
Gdyby przyszli do nas obcy ludzie i zamknęli nas w obozach, mogłoby mieć to jakiś sens, przynajmniej z ich punktu widzenia. Ale kiedy obdarzasz zaufaniem swoich szkolnych kolegów, kumpli z klasy i nauczycieli, a oni zwracają się przeciwko tobie i chcą cię zabić, wtedy cały twój świat rozpada się na kawałki.
520 strony, które pokazują, że świat nie uczy się na błędach. Dużo mogłabym o tej książce napisać ale nie dziś, obiecuję, że kiedyś powrócę do tematu. Dziś dziękuję wydawnictwu Czarne, że zdecydowali się na wydanie jej w 2016r. a Januszowi Ochab za przełożenie na język polski. Szok i niedowierzanie, że jesteśmy jedynym krajem (poza UK) , który to uczynił, a przecież to nie pierwsza książka laureata prestiżowych nagród, m.in. James Cameron Award, Amnesty International Media Award i dwukrotnie International Reporter of the Year Award. Nawet w Bośni i Hercegowinie nikt tego nie wydał. To chyba najbardziej obrazuje jak świat interesuje się tą sprawą. A może nie chce pamiętać tego co działo się tak blisko „cywilizowanej Europy” zaledwie ćwierć wieku temu. Ta książka to taki wyrzut sumienia współczesnego świata. I wreszcie najgorsze z czym osobiście pogodzić się nie mogę, bestialstwo jakiego dokonywano wobec własnych sąsiadów, przyjaciół to czas przeszły, ale próba zapomnienia, zamazania, odbieranie możliwości upamiętnienia czy koniec końców brak przysłowiowego przepraszam i pielęgnowana nienawiść oprawców wobec ofiar to nadal czas teraźniejszy.
Jednym z podstawowych pragnień człowieka jest upamiętnienie zmarłych za pomocą fizycznych obiektów: pomników, nagrobków czy choćby kopców ziemi. Wznoszenie takich obiektów jest równie stare, jak sam gatunek homo sapiens, ludzie sypali kurhany lub układali sterty kamieni, odkąd pierwsza małpa człekokształtna z afrykańskich równin stanęła na dwóch nogach i zaczęła chodzić. Pomniki zmarłych są częścią skomplikowanego procesu żałoby, a odbieranie innym prawa do stawiania takich pomników jest przeciwne naturze, destrukcyjne na głębokim poziomie historycznym i mitycznym. tego rodzaju zakaz jest dla pogrążonych w żałobie tak samo upokarzający, jak splunięcie w twarz.
Jak nie reportaże wojenne to .. trudne historie pisane przez życie, no taki już mam pociąg do książek przy których się wzburzam albo ronię łzy, bo wiem, że to się naprawdę zdarzyło. I choć często finał tych spisanych wspomnień wieńczy dobre zakończenie to dobrze wiemy, że takich historii jest na pęczki i happy endem się nie kończą. Dotyczy to porwań dzieci, handlu ludźmi czy współczesnego niewolnictwa. Ciemna strona świata jednak mnie zawsze ciągnie i chce bym chłonęła jej zapisane karty. Tym razem były to historie Melissy Hawach matki dwóch dziewczynek, które porwał ich własny ojciec i wywiózł do objętego wojną Libanu, co opisuje w książce Oddajcie mi dzieci z 2012r. oraz historia Jasvinder Sanghera założycielki organizacji Karma Nirvana pomagającej głównie kobietom z Pakistanu, zmuszanym do małżeństw i niewolnictwa, która nie tylko własnym ale wielu innych kobiet ciężkim doświadczeniom dała upust w wydanej w 2011r. książce Córki Hańby.
Na zdjęciu widoczna również Kołysanka polskich dziewcząt – debiut literacki Dagmary Dominczyk z 2014r. The New York Times pisze: Cudowna opowieść o dojrzewaniu, tętniąca miłością, zdradami i chwilami wzruszeń. Mnie osobiście nie wciągnęła ani nie wzruszyła okraszona często, gęsto wulgaryzmami opowieść i czuję lekki dysonans między językiem autorki a przyjemnym usposobieniem i ciepłem w odbiorze jej osoby. https://www.youtube.com/watch?v=m21G33oVkk4
Dziewczyny poznajcie Damiana wyjątkowego dupka. Właśnie się zesrał. Podążajcie za wonią sraczki i czujcie się jak u siebie.
Kowalski beka i powietrze wypełnia odór stęchłej kiełbasy.
Powiewa wielkim światem na świętokrzyskiej ziemi, mamy seks, mamy morderstwo, przyjaźń, mamy niezwykle sentymentalne powroty do ojczyzny, ale też tonę nudy. Przebrnęłam, ale chyba po kolejną książkę nie sięgnę, za to z dorobkiem filmowym zapoznam się chętnie. Dagmary w ogóle nie znałam, a trzeba przyznać, że jako aktorka może pochwalić się imponującym CV. Grała m.in. w filmie Hrabia Monte Christo, Rock Star, Oni i wyjątkowo interesujący dla mnie epizod, bo w moim ulubionym serialu 24godziny.
I na koniec jeszcze kryminał z 2014r. czy może bardziej thriller Heather Graham. Polecać nie będę, przyciągnęła mnie okładka.. i na fajnej okładce się skończyło. W tytułowej Morderczej Grze udział biorą wszelakiej maści indywidua, pisarze zaproszeni przez innego pisarza do własnego zamku, gdzie niegdyś samobójstwo popełniła żona owego gospodarza. Nie wierzy on jednak w tę wersję i proponuje reszcie rozwikłanie tejże zagadki. Nietrudno zgadnąć, że w międzyczasie dojdzie do tajemniczych zniknięć, morderstw, romansów i na koniec otrzymamy odpowiedź na nurtujące wszystkich pytanie samobójstwo czy zabójstwo, a jeśli to drugie to z czyich rąk i czy ich właściciel jest wśród nich:) Jest mrok, jest humor, ale wszystkiego w niedostatecznej dawce, bym z wypiekami wertowała kolejne kartki. W zasadzie kartki przewijane są ospale a książka przeczytana siłowo, żeby dla świętego spokoju wiedzieć kto i dlaczego.